Jak to jest z tym przywiązaniem?
Kiedy myślimy o przywiązaniu w kontekście naszych relacji z ludźmi, zwykle łączymy z nim pozytywne uczucia. Przywiązanie wynika bowiem z dobrych stosunków z drugą osobą, z zaufania jakim ją darzymy i pokazuje, że los bliskiego człowieka nie jest nam obojętny. Jest ono także pomocne w budowaniu naszej lojalności, wierności, trwałych relacji i więzi rodzinnych. Jednak obserwując ludzkie historie często nasuwają się pytania: czy przywiązanie jest jednoznacznie pozytywnym zjawiskiem? A może ma również swoje czarne oblicze? Czy można z nim przesadzić i jakie są tego skutki?
Niestety przywiązanie, jak prawie wszystko w życiu, służy nam tylko do pewnego stopnia. Jeśli natomiast staje się nadmierne, może okazać się bolączką zarówno dla nas samych, jak i dla osób w kierunku których jest skierowane. Co więcej, temat ten nie dotyczy jedynie naszych uczuciowych, romantycznych związków i często odnosi się także do naszych przyjaciół czy członków rodziny. Co więcej, uzależnić można się również od czynności czy rzeczy materialnych. Mnie ten temat również jest bardzo bliski i zdaję sobie sprawę z tego, że granica pomiędzy zdrowym, a przesadnym przywiązaniem jest płynna i bardzo łatwo jest ją przekroczyć. Chciałabym więc przybliżyć Wam trochę temat, który pomoże odróżnić te dwa stany. Dzięki temu łatwiej będzie uchronić się przed pułapką nadmiernego przywiązania, lub poradzić sobie z nim, jeśli temat już Was dotyczy.
Co to oznacza?
Objawy tego, że nasze przywiązanie do drugiego człowieka (i nie tylko) staje się zbyt silne i przestaje nam służyć, są dość charakterystyczne. Mówiąc najprościej, zaczynamy czuć się wtedy źle – przede wszystkim psychicznie, ale niejednokrotnie przekłada się to również na nasze fizyczne samopoczucie. Z jednej strony odczuwamy dużo pozytywnych uczuć w stosunku do bliskiej osoby, a z drugiej czujemy się tym w jakiś sposób zmęczeni. Niby chcemy być w związku uczuciowym i chętnie się angażujemy, ale jednak odczuwamy jakąś niezrozumiałą ulgę w momencie, kiedy znów jesteśmy singlami. Kiedy nie mamy już o kim myśleć i możemy wreszcie pomyśleć o sobie.
No właśnie, bo jak tutaj myśleć o własnym dobrobycie, skoro nasze myśli obsesyjnie krążą wokół kogoś innego. Jesteśmy rozkojarzeni, bo w każdym momencie dnia zastanawiamy się tylko o tym, co robi nasza ukochana osoba i czekamy na moment, kiedy znów się zobaczymy. Nie potrafimy żyć chwilą obecna i cieszyć się tym co jest tu i teraz – bo zawsze jest to niczym w porównaniu ze spędzeniem czasu z drugą osobą. Żyjemy wspomnieniami lub planami, przeszłością lub przeszłością, przerywanymi chwilami, które spędzamy razem z pełną uwagą i zaangażowaniem. Tak naprawdę wszystko inne przestaje się liczyć, a po jakimś czasie okazuje się, że zupełnie zatraciliśmy w tym samych siebie, a nasz rozwój stanął w miejscu.
Im bardziej uzależniamy się emocjonalnie od kogoś, tym większą mamy potrzebę kontrolowania go i naszej wzajemnej relacji. Jesteśmy poddenerwowani, żyjemy w napięciu, chcemy wiedzieć co robi druga osoba, z kim spędza czas. Nadmiernie reagujemy na wszystkie drobne nieporozumienia, na drobne spóźnienia czy wszystko to, co mogłoby sugerować, że nasz ukochany czy ukochana przestaje się nami interesować. Pojawia się zazdrość i strach przed odrzuceniem. Tak bardzo nie wyobrażamy sobie świata bez tej osoby, że chcemy niemalże mieć ją na własność. Mieć pewność że zawsze będzie przy nas. Chcemy więc kontrolować, a jednocześnie jesteśmy gotowi zrobić wszystko dla drugiej osoby i przedkładamy jej potrzeby i chęci nad swoje własne. Często nawet świadomie nie zauważamy, że nasze decyzje nie są już nakierunkowane na nasze własne dobro, a mają raczej zadowolić kogoś innego. Ograniczamy więc wolność drugiego człowieka i tracimy swoją własną.
Skąd się to bierze?
No właśnie, co sprawia, że takie nadmierne przywiązanie ma w ogóle szansę się rozwinąć? W końcu punktem wyjścia są pozytywne, ciepłe uczucia i emocje, a jednak efekt końcowy bywa bolesny, trudny, ograniczający. Czy cokolwiek co rodzi się z miłości czy sympatii może być tak naprawdę złe?
Otóż cała tajemnica, polega na tym, że przesadne skupienie na drugiej osobie ma swoje źródło nie w miłości, ale w jego braku. O istnieniu pewnych potrzeb, których nie potrafimy, lub nie próbujemy zaspokoić sami, a które są dla nas bardzo ważne. Więc, nic dziwnego w tym, że kiedy pojawia się druga osoba której ufamy i przy której czujemy się bezpiecznie, wpadają nam do głowy ciekawe pomysły. Na przykład takie, że od teraz ta osoba będzie zaspokajać te nasze potrzeby które tak długo czekały na odrobinę uwagi. I co więcej, zaczynamy głęboko w to wierzyć i kreować oczekiwania! Jak w bajce wierzymy, że przyjedzie książe na białym koniu, który rozwiąże wszystkie nasze problemy.
Niestety tego typu wzorce społeczno – kulturowe nie wspierają nas we wzięciu odpowiedzialności za samych siebie. Zjawisko to jest zwłaszcza widoczne w przypadku kobiet. Tyle razy słyszymy od swoich rodzin, by znaleźć sobie męża, bo bez niego ciężko jest poradzić sobie w życiu. Brzmi znajomo? Wszystko to jest powiązane z niskim poczuciem własnej wartości i brakiem wiary w siebie, które są widoczne zarówno wśród introwertyków, ale i w ogóle społeczeństwa. Wydaje nam się że potrzebujemy kogoś do szczęścia, że jest to warunek konieczny. Słyszymy to zewsząd tak często, że podświadomie zaczynamy w to wierzyć. Czy nadmierne przywiązanie jest więc brakiem świadomości schematów którymi myślimy i tego, że można myśleć inaczej? Niestety w dużej mierze tak – dlatego czuję się podwójnie zmotywowana do poruszania tego typu tematów na forum publicznym.
Co z tym robić?
Pierwszym i koniecznym krokiem do uchronienia się przed pułapką nadmiernego przywiązania jest uświadomienie sobie, że wszystko to, czego potrzebujemy, jest już w nas. Brakuje nam miłości? Zanim zaczniemy szukać jej u innych, najpierw sami okażmy ją sobie. Brakuje nam uwagi? Dajmy ją sobie i zapewnijmy się o tym, jak bardzo jesteśmy ważni. Brakuje nam bliskości? Utulmy swoje ciało, które tak bardzo tego potrzebuje. O tym wszystkim można przeczytać w książce, o której pisałam niedawno, znajdziecie tam również porady praktyczne <klik>.
Jeśli sami okażemy sobie miłość, wsparcie i zrozumienie, przestaniemy polegać na innych w zakresie zaspokajania naszych podstawowych potrzeb. Dzięki temu zamiast potrzebować drugiej osoby, będziemy mogli po prostu chcieć z nią być, traktując to jak bonus, cudowny dodatek, a nie konieczność. Nie będziemy też chorobliwie bać się utraty drugiej osoby, bo nawet bez niej będziemy w stanie o siebie zadbać. Wesprze to także nasze poczucie własnej wartości, poczujemy się lepiej i pewniej we własnym ciele. Zniknie chorobliwa zazdrość, pojawi się więcej miejsca na zaufanie.
Wszystko to doprowadzi nas do wdrożenia w życie znanego, aczkolwiek tak rzadko rozumianego hasła które mówi, że tylko my sami jesteśmy odpowiedzialni za własne szczęście. W końcu jedyną osobą, która będzie zawsze przy Tobie, jesteś Ty sam. Dopiero biorąc sprawy w swoje ręce i działając z poziomu wewnętrznego bogactwa, a nie braków i potrzeb, jesteśmy w stanie stworzyć zdrową relację z drugim człowiekiem. Umacniającą, zdrową i dojrzałą relację, której wszystkim nam z całego serca życzę.
Mam wrażenie, że ten wpis ratuje mi życie. Czas na zmiany^^
Dziękuję bardzo
A jak możemy zająć się sobą ? . Pójść na jakieś zajęcia dodatkowe , spotykać się z innymi ludźmi ? . Masz do tego jakąś radę ?
Witaj, dziękuję za pytanie! Myślę że to bardzo indywidualna kwestia i dla każdego zajęcie się sobą będzie oznaczało coś trochę innego. Chodzi o to, żeby znaleźć coś co sprawia nam przyjemność i daje satysfakcję. Może to być dowolne zajęcie, niekoniecznie z innymi ludźmi, jeśli za tym nie przepadamy. Indywidualne hobby to bardzo ważna sprawa! No i warto też oczywiście wygospodarować trochę czasu żeby zadbać o własne zdrowie fizyczne i psychiczne (sport, dieta, relaks) a także urodę, czyli porozpieszczać się trochę i zrobić od czasu do czasu coś tylko dla siebie 🙂